
rower Pelikan z 1984 marzenie z dzieciństwa
Rower Pelikan to moje marzenie z dzieciństwa
Dosłownie, słowem wstępu. Jestem z pokolenia w którym jako dzieciaki mieliśmy marzenia, które natomiast dzisiejszym dzieciakom mogą wydać się dziwne i przyziemne. Bo marzenie o swoim własnym rowerze, kiedyś było jednym z prawdopodobnie najczęstszych marzeń dzieci. Dzisiaj rower u dziecka jest czymś oczywistym, obok hulajnóg, rolek, wrotek, deskorolek i całej reszty badziewia. Mam wrażenie, że idzie to w złym kierunku. Za rok pewnie będzie czyś normalnym, że dzieci mają na własność baseny ogrodowe o pojemności kilku metrów sześciennych we własnych ogrodach. Oczywiscie te które mieszkają w domach. U mnie na ulicy już ten trend się zaczął.
Marzenie
Więc, gdy byłem małym chłopakiem, marzyłem o pewnym rowerze, O! Pelikanie. To było takie prawdziwe marzenie, bo własny rower miałem, a Pelikan byłym tym wymarzonym. Miałem to szczęście, że za małolata dziadek przywiózł mi rower, a raczej rowerek z Ukrainy, ale nie był to upragniony Peikan. Natomiast mój rowerek, nie posiadał hamulców! Matka więc kupowała mi, korkotrampki żebym mógł hamować podeszwami i żeby mi na dłużej wystarczyły. O Pelikanie marzyłem nie tylko dlatego, że był to świetny rower, ale przede wszystkim dlatego, że koledzy od osiedlowego rowerowego „żużla” go mieli, a jak wiadomo było nadawał się on do tego wybornie. Już tłumaczę.
Czasy zamierzchłe
Moje blokowisko było typowym polskim blokowiskiem, zbudowanym za czasów komuny. Usytuowanym na skraju miasta. Bloki jak bloki, wielka płyta, w niskim wydaniu. Dużo terenu dookoła i mało samochodów. Zupełnie inaczej niż dzisiaj, a szkoda. Miedzy blokami był plac ziemi, na którym postawione były dwie bramki, czyli standardowo, królował football. Co jednak nie było szablonowe, to tor żużlowy który wytyczyliśmy na tym klepisku z bramkami. Organizowaliśmy tam ligę żużlową na rowerach, na tym co kto miał. W lidze startowały drużyny po kilku zawodników, z wielu okolicznych bloków. Mieliśmy oczywiście kila zasad co do sprzętu. Rower nie mógł mieć przerzutek i musiał mieć hamulec, co najmniej jeden.
Pelikan
Pelikan do naszej ligi nadawał się idealnie, kolo 16 cali dawało świetną kontrole toru jazdy, duża zębatka z przodu dawała dobre przyspieszenie na starcie. Rower nie był wysoki dzięki temu na wirażu można było podeprzeć się nogą od wewnętrznej. Najważniejsze w zawodach było, aby szybko wystartować, bo przeważnie miejsce które zajęło się po starcie dowoziło się do końca.
Niesamowicie łączyły nas wtedy rowery. Ja na swoim nie moglem startować bo jak wspomniałem nie miał hamulców. Koledzy pożyczali mi swoje „Pelikany” przyozdobione kolorowymi koralikami na szprychach i kolorowymi oponami, wyglądały ja małe motory żużlowe. Dodatkowo poprzyczepiane miały aluminiowe opakowania po tabletkach do przednich widelców tak aby szprychy uderzały o nie, dzięki temu podczas jazdy wydawały one dźwięk podobny do motorów. Niesamowita była ta nasza wspólnota żużlowo rowerowa. Dla mnie właśnie Pelikan jako rower pozostał symbolem tej naszej dziecięcej wspólnoty.
Mam Pelikana
Marzenie moje się spełniło tydzień temu, zostałem posiadaczem własnego „Pelikana”, po 30 latach. Teraz patrze na niego w trochę inny sposób, doceniam jakość wykonania. Pelikan charakteryzuje poprzednią epokę w jakości wykonania. W której rzeczy robiło się na lata. Zauważam to jak przemyślaną jest konstrukcją, a przecież to tylko rowerek dla dzieci, ale dla pokoleń dzieciaków. Dzisiaj mimo tego, że mam prawie 190 cm wzrostu, śmiało i wygodnie mogę na nim jeździć. Kierownica wysuwa się o 30 cm, a siodełko nawet ponad to. Mój model Pelikana jest z 1984 roku, a to prawdopodobnie najlepszy rocznik.
Zrobiłem już nim kilka przejażdżek po 10km, w sumie już ponad 100km i jest fantastyczny i ten hamulec w piaście, czyli torpedo, porostu bajka. Stał się nawet moim rowerem wyprawowym 🙂 Mam co do „Pelikana” kilka pomysłów bądźcie czujni. Komentujcie na FB.