Trenażer Challenge na koronawirusa

Trenażer Challenge na koronawirusa

12 kwietnia 2020 0 By marek

Trenażer Challenge na koronawirusa

Najdziwniejszy Challenge Rowerowy, absurdalny można by powiedzieć, a co? To pierwszy challenge jaki wymyśliłem dla siebie, na siebie i rower, ale już teraz wiem że nie ostatni. Pewnie Was to nie zdziwi, ale kolejne wpadały mi same do głowy podczas realizacji tego wyzwania.

Zasady jazdy

Ustaliłem sobie żelazne zasady, miały spowodować krew, pot i łzy. No może bez przesady z tymi łzami, ale reszta się zgadza. Krew pojawiła się gdy wpięła mi się noga z zatrzasku i przywaliłem w rejestracje stojącego obok samochodu, rozwalając piszczel.  Założenie było proste, ale nie wymagające, tak przynajmniej mi się wydawało. Zabawa miała polegać na przejeżdżaniu 30 kilometrów przez 30 dni, dzień w dzień i żadnych przerw. Kryterium obowiązkowym było: każdy kilometr miał być zrobiony na trenażerze. To jak się okazało, wywołało wśród fanów mojego bloga największe zaskoczenie i nie obyło się bez pytań: „dlaczego tylko trenażer?”. Nie powinno to dziwić bo to ustrojstwo ma wielką rzesze przeciwników.

Chociaż w obecnych czasach epidemii korona wirusa trenażery pewnie zyskają dużą liczbę  nowych fanów, o ile tylko serwery Zwifta to wytrzymają.

Dystans 30 kilometrów wydaje się nie być jakimś wygórowanym dystansem. W sumie można policzyć, że to średnio godzinka dziennie, a jak nogą będzie w dobrym nastroju i 45 minut wystarczy. Czyli co, 900km przez 30 dni, w tym momencie oczami wyobraźni widzę uśmiech na twarzy wszystkich ultramaratonistów, którzy czytają ten wpis. Przecież wyczynem kolarskim jest zrobienie 500km w 24 godziny, a nie 900 km, w 720 godziny. Tyle że ten challenge nie miał za zadanie pokonywania ultra dystansu, a raczej systematyczność jazdy przez 30 dni.

Po co?

Skłamał bym gdybym powiedział że, nie chciałem sprawdzić jak się czują nogi po takim teście. Zagadką było dla mnie również czy nie obrzydzi mi to jazdy na rowerze i trenażerze.

Challenge okazał się wymagający ze strony logistycznej, bo moja doba zaczęła mieć 23 godziny, a nie 24 jak ma normalnie. Wyobrazicie sobie rozplanowanie tak życia domowego, aby codziennie można było z niego zniknąć na godzinę. Oj ciężko było z tym.

Zabawa w kolarstwo pierwsze dziesięć dni pełne euforii do jazdy, liczenie kilometrów, odkrywanie nowych tras na Rouvy. Podziwianie widoków na monitorze, bo dookoła to tylko ściany garażu.

Dlaczego Najdziwniejszy? bo nie do końca wiedziałem co chciałem nim osiągnąć. Chyba miała być to głównie zabawa w kolarstwo usystematyzowane.

Po 16 dniach jazda stała się rutyną i zaczynało mi brakować dnia wolnego, od roweru. Nie wynikało to ze zmęczenia, a raczej z obowiązku jazdy systematycznej. Gdzie całkowicie traciłem zabawę  kolarstwem. Po 3 tygodniach obowiązek jazdy zaczynał doskwierać  coraz bardziej. Te pierwsze 3 tygodnie przejeździłam z aplikacją Rouvy i po tym czasie dokonałem zmiany na Zwifta. Nie uwierzycie, dla mojej głowy to jak bym jechał od od początku, głowa odetchnęła, bo inne cyferki inny wygląd apki na ekranie, kto by uwierzył. Ostatnie dni to ciągłe tłuczenie kilometrów, bez większej namiętności.

Cyferki w kolarstwie

Cyferki to kolejna rzecz która czyniła mój garażowy challenge bez namiętnym. Nie zrozumcie mnie źle, szanuje tych co je w kolarstwie lubią i za nimi podążają, sam jednak upajam się amatorstwem. Cyferki pozwalają widzieć postępy i stawać się szybszym, mocniejszym i wytrzymalszym.

Podczas mojego wyzwania wyszło w sumie 31 dni jazdy 984,6 kilometrów przejechanych, 7650 metrów podjazdu a całość zajęła trochę ponad 29 godzin.

Podsumowując

Z całego serca polecam spróbować Wam tego malutkiego wyzwania. Ciekaw jestem waszych odczuć. Mi może trochę obrzydł trenażer po tych 31 dniach. Jednak w obecnej sytuacji epidemii, gdy nawet lasy są zamknięte, myślę że ten challenge jest jak znalazł. Pamiętajcie, ćpajcie sport nie tabletki.

To co komentarze na Facebooku.