
Wielka Petla Bieszczadzka
Wielka Pętla Bieszczadzka
Wielka Pętla Bieszczadzka, a zatytułuje ten wpis Moja Wielka Pętla Bieszczadzka, a co przywłaszczam sobie taką nazwę . Tutaj na moim blogu mogę robić takie numery.
Pętla ta to taki rowerowy „must have” dla wielu kolarzy. Za punkt startowy uważam miasto Lesko i chyba nie tylko ja. Odnoszę wrażenie że, większość kolarzy popiera ten punkt, jako rowerowy start. Z Leska też startuje kila segmentów na Strava co dodatkowo może utwierdzic w tym przekonaniu.
Na Wielką Pętlę Bieszczadzką składają się następujące drogi. Droga nr 893: Lesko – Bystre– Wetlina– Cisna, droga nr 897 Cisna – Wetlina – Ustrzyki Górne, droga nr 896 Ustrzyki Górne – Stuposiany – Czarna Góra – Ustrzyki Dolne, i droga krajowa nr 84 przez Ustjanową Dolinę do Leska. Trasa przejazdu nawigacyjnie okazała się tak prosta że, można spokojnie przejechać ją bez GPSu.
Wielka Pętla Bieszczadzka uważana jest za jedną z największych atrakcji turystycznych Bieszczad. Nie mogę tego potwierdzić ani zaprzeczyć, bo nie znam innych atrakcji turystycznych tego regionu. Jednak pokonując ją rowerem widziałem parkingi pełne samochodów, szczególnie w miejscach gdzie startują szlaki piesze. Co by potwierdzało duże zainteresowanie i urokliwość Bieszczad. Jednak nie samej trasy przejazdu.
Dla nie wtajemniczony, trzeba sobie uświadomić że tak naprawdę Wielka Pętla Bieszczadzka nie jest niczym więcej jak 145km drogą asfaltową z licznymi podjazdami, serpentynami i pięknymi widokami na trasie. Przebiega ona przez kilka parków Narodowych co dodatkowo dodaje jej uroku. Posiada dobrze rozwiniętą bazę noclegową i gastronomiczną, znajdującą się szczególnie w przydrożnych miejscowościach. Nie ma problemu aby przy trasie się zatrzymać i coś zjeść, czy napić się piwa lub nalewki.
Niepokojący może wydawać się fakt, że nie jest specjalnie przygotowana do objechania jej rowerem, o czym do tej pory nie wiedziałem, a szkoda.
Na początku był pomysł
Czyli jak coś wymyślić nie ruszając głową. W przypadku kolarza może wydawać się to normalne, albo tylko mnie. Mam nadzieję że tylko mnie. Jednak moje postrzeganie rzeczywistości może być zaburzone przez ogromną chęć jazdy. Gdy tylko uda mi się wygospodarować więcej niż godzinkę na rower, może skończyć się to zabawnie.
Jest sobotni wieczór i wpadam na jakże dziwny pomysł. Jutro mam wolną niedziele. Nie tak wolną że, nie muszę iść do pracy, bo w niedziele nie pracuje. Wolną bo gdy ma się w domu 3 dzieci to każda niedziela jest pracująca i/lub zajęta. W tą jednak niedziele mogłem pozwolić sobie na dzień wolny, uff. Jakie ja mam szczęście. Chyba dzięki temu szczęściu wpadłem na dziwny pomysł i jak się zaraz doczytacie, odebrało mi trochę myślenie planistyczne, z tego podniecenia pewnie. Wyjazdu na dzień w Bieszczady, to był mój pomysł. Gdybym miał to zawrzeć w formie sloganu na przydrożnym bilbordzie, wyglądało by to mniej więcej tak: tylko ja, rower i góry. Czy może być coś lepszego? Jeśli jesteś typem turysty plażowicza z allincluvie to proszę nie odpowiadaj. Bo wiedz że nie ma nic lepszego. No i czy na prawdę wyszło to tak dobrze?
Przygotowanie
Nie myślę tutaj o przygotowaniu fizycznym. Nie wiem czemu, ale z tylu głowy miałem myśl, że to żaden wyczyn na jeden dzień. Trasa 143 km i 1850 metrów przewyższeń, na wielu nie robi wrażenia i przyznam że i ja nie widziałem w tym żadnego problemu. Dodatkowo nie jechałem tam się ścigać i zarzynać fizycznie, czysta rekreacja, taki był plan. Zakładałem przejechanie trasy w maks 7 godzin, bez coffee breaków.
Na pomysł niedzielnego wyjazdu na dzień w Bieszczady wpadłem w sobotę o godzinie 20. Ściągnąłem tresę GPX na telefon, to było pierwsze co zrobiłem. Następnie spakowałem kask, buty w jednym musiałem zmienić blok SL bo cały połamany i nie trzymał się w pedale. Ten połamany też spakowałem jak by się okazało, że ten nowy który założyłem nie domaga. Przed wyjazdem nie było czasu na testy. Ciuchów na rower nie pakowałem postanowiłem w nich pojechać również samochodem, co później okazało się błędem. Niedziela miała być nie handlowa wiec jeszcze szybka wyprawa do biedry po batony daktylowe i banany i zapas wody. O 22 spakowałem rower i wszystkie wymienione graty do samochodu żeby rano się tym nie zajmować. Rano miałem napełnić i zabrać jeszcze bidony.
Plan planisty
Pobudka o 5 rano i nie zabijajcie mnie, wiem że ci którzy jeżdżą na rowerze zrozumieją, że można wstać w niedziele o 5 rano żeby pojeździć. Ludzie z pracy patrzą na mnie co najmniej dziwnie jak opowiadam im takie historie. 5.20 śniadanie i planowanie trasy do Leszna, pojadę przez Kraśnik, Rzeszów. Kawa wypita, spodenki założone, wszystko jest, to znaczy powinno być lub miało być. Godzina 6 rano, siedzę w samochodzie i odpalam Yanosika który pokazał trasę 252 km i 4 godziny jazdy.
To był ten moment w którym uświadomiłem sobie że to jest długa trasa i mój pomysł nie do końca jest przemyślany. 4 godziny jazdy do Leszna, zakładałem 6-7 rowerem po górach, gdzie miała to być moja pierwsza jazda po górach i powrót co najmniej 4 godziny samochodem. Przy czym powrót mógł się wydłużyć o nie znana bliżej liczbę godzin bo był to ostatni weekend wakacji i zakładałem wzmożony ruch, przez powroty z urlopów . Dlaczego uświadomiłem sobie to tak późno ?
Po 4 godzinach jazdy byłem w Lesznie. Parking pod Tesco, niedziela sklepy zamknięte wiec i parking w centrum za free. Ostatnie 4 godziny myślałem tylko o tym kiedy w końcu dojadę i wsiądę na rower, kiedy zacznę kręcić kilometry.
Minuty przed wyruszeniem na przygodę
Niby nie mam 18 lat, heh nawet coś około 2 razy więcej, ale wyjazd na takiego „wariata” to nie był dobry pomysł. Po pierwsze pojechałem sam, bo lubię jeździć sam. Nie czuje wtedy że muszę być odpowiedzialny za kogoś więcej niż ja. Na parkingu okazało się że, zabrałem ze sobą tylko jeden bidon. Nie było to dobre posunięcie bo już o godzinie 10 było 30 stopni C w słońcu . Zabrałem kamerkę GO Pro do robienia zdjęć , jednak bez karty pamięci, no i co wrzucę na bloga jak nie zrobię fotek. Na szczęście udało się znaleźć zapasową w plecaku.
Kolejne co utwierdziło mnie że to był wyjazd na wariata, to zapomniany uchwytu na telefon, a to telefon z kierownicy miał mi wskazywać ślad GPX i nawigować do celu. W tym pomogła taśma izolacyjna, która miałem w zapasie. Szybko omotany telefon taśmą i w drogę . Podczas jazdy uświadomiłem sobie brak kolejnych dwóch rzeczy, kremu z filtrem UV. Przypomniało mi o tym skwierczenie mojej pieczonej skóry w ponad 30 stopniowym upale i pełnym słońcu. Brak dowodu osobistego przy trzykrotnie mijanej kontroli granicznej na całej trasie również podnosił mi cisnienie. Utwierdzając mnie w przekonaniu że „na wariata” to można było 18 lat temu wyjeżdżać.
Bieszczady
Wyruszyłem z Leszna w kierunku Cisnej. Pierwsze 20 km bez historii. Trasa płaska jak stół. Asfal ogólnie nie najgorszy przy czym skraj drogi w stanie raczej slabym, niestety kolarze jezdza skrajem. Więc to in minus na pewno. Pierwsze 20 km i żadnych podjazdów, żadnych gór i pierwsza myśl, po co ja tu przyjechałem. Optymizmem napawało mnie że większość segmentów pokazywało 1800 metrów przewyższeń. Czyli gdzieś te metry w górę chyba będę musiał zrobić, a nie ukrwam ze na nich najbardziej mi zależało.
Piękne są te Bieszczady. Mają swój klimat. Domy rozsiane na łąkach, a w oddali góry. Takie inne góry, bez masywów skalnych, ale całe porośnięte lasami. Nie przygotowałem się do tej jazdy nie sprawdziłem trasy, kiedy i jakie podjazdy mnie czekają stąd moje zaskoczenie pierwszymi płaskimi 20 kilometrami. Na 32 kilometrze trasy 1,5 kilometrowy podjazd ze średnią 10% w końcu duch gór. Po to tu przyjechałem, charakterystyczne górskie serpentyny. Wiem że pisałem, ale nie przygotowałem również roweru do tej jazdy i pierwszy nie długi co prawda podjazd, zweryfikował jego stan techniczny.
Bez sprzętu, bez talentu
Kaseta już zużyta, kilka dni wcześniej założyłem nowy łańcuch, bo stary już nie siadał na korbie. Miałem nadzieje że stara kaseta go przyjmie, jednak nadzieja daje trochę mniejszą pewność niż sprawdzenie.
Więc pierwszy podjazd, jest stromo, staje na pedały i nagle nie oczekiwany przeskok łańcucha, chyba o dwa oczka aż mi wystrzeliło lewego buta z bloku, ledwo to ustałem. To nie wszystko z usterek. Mój marketowy Btwin ma napęd 2×11, co ciekawe mały blat na mojej wyżynie lubelskiej jest nie potrzebny. Nie ma takich podjazdów , więc nie używany. Jak się okazało w Bieszczadach przednia przerzutka nie działa, nie było mowy o ruszeniu linki z miejsca.
Wiec przede mną wizja całej Wielkiej Pętli Bieszczadzkiej na dużym blacie. Kto by się przejmował. Czego jeszcze mogło brakować w moim rowerze? Oczywiscie zmiany klocków hamulcowych na nowe, potrzebę ich zmiany poczułem pierwszy raz po wjechaniu pod pierwsze wzniesienie, gdy zaczął się kilku kilometrowy zjazd. Zakręt 90 stopni i hamulce które nie hamują tak jak powinny, a prędkość 50km/h pozwalają zapamiętać takie momenty.
Stan techniczny roweru nie był jednak ważny, chociaż troszkę utrudnia. Wolniej na zjazdach ciężej na podjazdach, ale piękne są te Bieszczady.
Trasa
Pogoda byłą piękna , 30 stopni w słońcu i przez pierwsze 30 kilometrów wiatr w twarz, spowodowało to że, odczułem te pierwsze kilometry. Piękna jest ta trasa, zielona zadrzewiona, kręta. Ruch samochodowy nie był duży, szczerze mówiąc spodziewałem się dużo większej liczby samochodów, za to motocykliści upatrzyli sobie tą trasę w zwiększonej liczbie. Nie popieram tego, tylko hałasują i smrodzą.
Przy trasie jest kilka punktów widokowych, ogromna ilość miejsc gdzie można coś zjeść lub się napić . Dużo parkingów umiejscowionych w środku niczego w lesie. Część trasy po drodze 897 szczególnie przypadła mi do gustu. Tam też wjeżdża się do Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Trasa ta częściowo przebiega przy rzece Wetlinie i kilkukrotnie ją przecina. Na tym odcinku drogi wjeżdżamy na najwyższy punkt na trasie 874 m n. p. m. na 62 kilometrze pętli. W połowie drogi leżą Ustrzyki Górne które są typowo turystyczną miejscowością, a to duża baza noclegowo gastronomiczna. Jest to miejsce głównie turystów pod wypady na piesze wędrówki do nieopodal położnych szczytów, z najwyższym szczytem polskich Bieszczad Tarnica 1346 m n. p. m.
Po minięciu Ustrzyk Górnych droga powrotna do Leska i od tej pory kierunek jazdy północny. Klika kilometrów w dół, pozwoliło podnieść nieco średnią przejazdu. Po 100 przejechany kilometrach zaczynałem odnosić wrażenie że już wyjeżdżam z Bieszczad. Teren się zmieniał, na bardziej zurbanizowany, ruch samochodowy się zwiększał. W Ustrzykach Dolnych zmiana drogi na trasę 84 i to już droga bez historii. Piękne są te Bieszczady, ale od tego momentu to już jakby nie Bieszczady, a zwykła wąska droga. Zatrzymałem się raz na 2 minuty żeby uzupełnić zapas wody.
Koniec Bieszczad
Do Leszna dojechałem po 5 godzinach i 25 minutach jazdy, można powiedzieć że ugotowany. Temperatura dała mi w kość . Po dojechaniu do samochodu, zmiana butów, pakowanie sprzętu i w drogę powrotną do Lublina. Tym razem Yanosik polazł prawie 5 godzin jazdy do Lublina. To było męczące 5 godziny jazdy samochodem, które nie wiedzieć czemu poświęciłem na knucie i planowanie, kiedy mogę wrócić w Bieszczady. Tu jest tak pięknie, tak inaczej, jazda rowerem w okolicy miejsca zamieszkania to nie to samo. Nie zależnie od dystansu. Jazda w terenach górskich to inna perspektywa. Jazda w terenach nie znanych to jeszcze lepsza zabawa. Na pewno wrócę w Bieszczady i na pewno częściej będę robił takie jednodniowe wypady na rower, w nieznane mi dotąd miejsca. Mówiłem Wam już Piękne są te Bieszczady.