
Jazda nocą jest ciężka. Co z tymi psami?
Jazda nocą. Co z tymi psami?
Ciężka jest jazda nocą. Na wstępie zaznaczę, że lubię zwierzaki i żaden w tej historii nie ucierpiał, ale…
Jadę wczoraj, szybkie 30km. Szybkie bo mało czasu i już noc, mam godzinkę. Średnia ma być powyżej 30km/h. Ruszam o 21. Trasa jest piękna, podmiejska, nie znam jej dobrze, częściowo oświetlona, asfalt gładki jak lustro. Jedzie się świetnie, ruch samochodowy znikomy, temperatura idealna. Pagórki i zakręty. Nagle droga główna skręca w prawo, piękna trasa, oświetlona i z chodniczkiem, w środku niczego. Dookoła pola i kilka zabudowań. Prosto odchodzi węższa nie oświetlona droga bez chodnika. Pytanie gdzie pojadę jest zbędne. Oczywiście prosto, bo przygoda. Jest pięknie, to znaczy, jest piękny moment, sam na rowerze, w środku niczego, nocą, bo czy dookoła jest pięknie nie wiem, nie widać. Uwielbiam jeździć rowerem. Płasko nie jest, delikatne podjazdy i zjazdy, pokręcone kilka kilometrów. Sporadycznie spotykane zabudowania rzucają światło na drogę. Resztę światłą daje mi lampka. Nagle zjazd, z niewielkiej górki, za to stromej, na jej końcu zakręt 90 stopni, oczywiście lecę bez hamowania, wychodzę z zakrętu i widzę… to czego nie chciałem zobaczyć.
Jest i pies.
Stoi tam niczym pan i władca tego pustkowia, tej nicości, na środku drogi, 25 kilowy kundel. Stoi i nie patrzy w lewo czy w prawo, parzy na mnie, jak gdyby chciał mi przekazać, że to ja jestem jego gościem. To jego droga, nie przejadę, lub przejadę, ale bez nogi.
W dodatku ostatnio oglądaliśmy film „Gra Geralda” na podstawie powieści Stephana Kinga, w którym przez pół filmu, pies podobnej wielkości żre człowieka, w sumie film polecam, no chyba że jeździsz rowerem nocą po za miastem, w takim wypadku stanowczo odradzam. Wyobraźnia pracuje.
Gorąca głowa, każe nacisnąć mi mocniej na pedały i spróbować szczęścia. Na szczęście jednak palce zachowują rozsadek, pewnie dlatego że będą zjedzone w pierwszej kolejności. Zaciskają się na klamko manetkach mojej Ultegry, niczym imadła. Szczeki zatrzymują koła które tracą przyczepność z asfaltem i zaczyna się taniec. Zblokowane tylne koło łapie uślizg w zakręcie, opona wydaje pisk trąc o asfalt. Modlę się aby, opona to wytrzymała, ma już swoje przejechane około 10000 km i kilka łatek od środka. Dawno miałem zamienić tylną z przednią, jak zwykle nie mam czasu. Uślizg koła jest tak mocny, że prawie mnie wykłada, jechałem za szybko żeby to wytrzymać i zaraz będę leżał przed pyskiem bestii już bezbronny. Jednak opona wytrzymuje, włoskie Vittoria Zaffiro, a ja szczęśliwie utrzymuje się na rowerze.
Pogon.
Bestia dalej stoi, wygląda jak by sprawiało jej to radość. Jak bym odstawiał dla niej jakieś SHOW przed kolacją. Bestia czeka, czy ktoś poda jej kolacje do stołu, czy będzie musiała sama po nią pójść. Wyhamowałem i zostałem na rowerze uff, to nie zmienia mojego złego położenia, a nawet je pogarsza, nie mam teraz żadnej prędkości i jedyne co mogę to zawrócić. Robię więc nawrotkę prawie w miejscu, jak cyrkiel się składam. Nawrotkę tak ciasną, że przednie koło ma prostopadłe położenie do ramy, sam nie wierze, że taka technika jest możliwa. Tym samym odwracam się do bestii plecami co jest wystarczającą informacją dla niej, że kolacja właśnie próbuje uciekać i noc znowu z pustym brzuchem.
Wygrany może być tylko jeden.
Wtedy startuje, co to będzie za wyścig? Cztery łapy zaczynają go napędzać, widać że to nie ułomek, nie jest kanapowcem który dostaje miskę pod nos. Jedyne co mogę mu przeciwstawić to moja szosa, z dwoma kołami napompowanymi na 7,5 bara i kompaktowa korbą z 50 zębami. Każdy mięsień w moim ciele spina się, nadnercza wyrzucają do krwi nieprawdopodobne ilości adrenaliny, staje na pedały, cała krew idzie w nogi, serce pompuje ja szalone, muszę wrócić pod górkę, niską, ale stromą. Prędkość rośnie, ale odległość bestii do mnie się zmniejsza, jest coraz bliżej.
Jak to się skończy?
Nie oglądam się za siebie, jest ciemno i tak go nie zobaczę. Jeszcze mocniej łapię kierownicę, najniżej jak się da, dla aerodynamiki, jeszcze mocniej stąpam na pedałach. Nie przyspieszam mam pod górkę, ale gdy dojeżdżam na szczyt tego małego wzniesienia, jest już 30 km/h, a on nie odpuszcza, goni dalej. Dociskam mocniej, do ilu wytrzyma? Jest 35km/h przestał się zbliżać. Dociskam jeszcze mocniej, aby wykonać ostateczny unik i zostawiam go w tyle.
Co za przeżycie, było blisko. 5 km dalej z otwartej na noc bramy z mijanego gospodarstwa wyskoczyły na mnie, dwa kolejne pieski te były małe i szczekające, odciąłem je po pościgu przy 30 km/h. Chyba nie wiedziały z kim walczą. Nocny uciekinier Bikemag. Zdjęć nie mam z wiadomych przyczyn.