
Dlaczego jeżdżę na rowerze ? Co mi daje rower?
Można powiedzieć że rower w moim życiu, tak na poważnie pojawił się kilka lat temu, około 5 lat. W tym roku przejechałem swój pierwszy ultramaraton, 267 km pisałem o tym tutaj Ultramaraton Piękny Wschód. Cofnijmy się o te 5 lat, co się wtedy stało. Kończyłem właśnie granie w squasha, na ktorego poświeciłem kilka poprzednich lat, włącznie z graniem w lubelskich ligach amatorskich, jednak plecy miałem na to za słabe.
Pracowałem akurat w Decathlonie i objąłem stanowisko kierownika działu rowerów i tutaj upatrywał bym początku mojej pasji. To był czas kiedy kupiłem pierwszy rower, tak na poważnie. MTB RockRider 8.1 i zaczęło się, niewinnie, krótkie przejażdżki, sporadyczne dojazdy do pracy, późnej były kolejne rowery. Już szosowe aluminiowe i karbonowe. Pierwsze starty w triathlonach sprintach, polówkach iron mana i ultramaratonie. Pierwsze rowery które złożyłem dla siebie i dla ludzi.
Dzisiaj. Kiedy jeżdżę jest to dla mnie forma medytacji, wyciszenia, czasu na rozmyślanie, ucieczki od obowiązków, może trochę. Większość moich wpisów na bloga powstaje w mojej głowie kiedy jeżdżę, dlatego właśnie ten blog powstał. W tym roku, na chwile obecna mam przejechane prawie 5500 km to jakieś 216 godzin, co dało mi wiele czasu na myślenie, między innymi nad tym dlaczego jeżdżę rowerem?, czy to przypadek? W życiu uprawiałem wiele sportów grałem w piłkę, pingponga, trenowałem koszykówkę, squasha i wiele lat pływałem, jednak żaden z tych sportów nie był dla mnie tak ważny jak kolarstwo. Więc dlaczego jeżdżę?
Aby żreć
Jest taki stereotyp, że jeśli uprawiasz sport to znaczy że, zdrowo żyjesz i zdrowo się odżywiasz. Jesz sałatki, nie pijesz kawy, unikasz cukru i mąki, bo przecież to biła śmierć. Odwiedzasz w sklepach tylko alejki ze zdrową żywnością, a twoje ciało jest dla ciebie czymś ważnym, może najważniejszym. Nie robię taki i nie będę tak robił. Ja traktuje swoje ciało jak spalarnie i po to jeżdżę, żeby móc spalić jeszcze więcej jedzenia. Nie jest tak że nagradzam siebie po każdym treningu, często jem dużo więcej przez cały dzień, bo wiem że wieczorem będzie trening, objadam się na zapas i uwielbiam to. Jazda na rowerze powoduje że czuję że żyje tak jak chcę, że jem co chcę i kiedy chcę. Zachowuje swój balans życiowy, liczenie kalorii jest ciężkie, trudne do utrzymania i zniewalające, a ja chce być wolny i tak się czuję. Dzięki jedzeniu moje życie jest słodkie, dzięki rowerowi wyzwolone. Jeżdżę po to aby jeść.
By widzieć więcej
Każdy przejechany kilometr pozwala mi czuć się lepiej. Każdy kilometr pozwala mi zobaczyć więcej, zobaczyć jak zmienia się świat który mnie otacza. Jak rozwija się miasto i jego okolice, jak ludzie się gromadzą, budują domy, rozwijają swoje otoczenie, jak jednym się udaje, a innym nie. Jak przemijają pory roku, drzewa się zielenią, złocą, szronią. Jak wygląda las podczas deszczu, w środku deszczu, a nie przez szybę w oknie, jak deszcz chłodzi i wychładza. Jak bawią się dzieci na wsi, na klepiskach, pełne uśmiechu, bez placów zabaw i betonowych osiedli. Jako opona rowerowa staje się biała po jeździe na szutrach. Jak rower staje się ciężki i brudny po jeździe przez błoto. Jak rzepak zmienia kolarskie otoczenie tylko na chwile, ale sprawia że świat jest żółty chociaż na moment, później już tylko olej 🙂 Zobaczyć największego kruka jaki chyba istnieje, który na chwile zasłonił mi cale słonce. Sarnę z odległości pół metra, gdy i ona i ja przecinamy las, a nasze drogi skrzyżowały się. A nawet zobaczyć asfalt z bardzo bliskiej odległości podczas gleby, na mokrym śliskim asfalcie.
By czuć się silnym.
Nie być silnym, tylko czuć się silnym. Mieć wewnętrzne przekonanie, że jestem w stanie zrobić wszystko czego zapragnę. Jak to ja nie dam rady? Przecież w tym miesiącu przejechałem 1200km, mogę wszystko. Kolarstwo dodaje dużo pewności siebie, mimo że nie dodaje uroku osobistego. Kolarstwo to nie siłownia, czy salon piękności. To nie miejsce gdzie możesz się napompować przerzucając żelastwo i pijąc proteinowe szejki, w rytmach plastikowej muzyki. Stojąc na przeciw lustra i pompując bicki, prężąc klatę przed wymalowanymi la lulaniami i to wszystko za stówkę za miesiąc. Dzięki kolarstwu nie będziesz ładniejszy/a ani bardziej atrakcyjny dla płci przeciwnej. Rozbudują Ci się nogi lub wyjdą na nich żyły, zrobią odciski na dłoniach. Natomiast latem będziesz miał nogi w połowie spalone przez słońce, a w połowie blade, podobnie będzie z rękoma i twarzą. To jednak nie ważne bo w pewnym momencie po prostu poczujesz wewnętrzną moc, która w codziennym życiu będzie Ci pozwalać na coraz więcej i więcej. Bedzie Ci dodawać pewności siebie z każdą godziną spędzoną na siodełku.
By uciec złodziejom czasu.
Bym siedział przed komputerem, tabletem lub smartfonem przeglądając facebooka, czy instagrama tracąc czas na podglądanie tego co twój/mój znajomy z podstawówki zjadł dzisiaj na śniadanie. Jedyne medium jakie polecam czytać to BIKEMAG . Wyłącz TV który wciąga i robi papkę z mózgu, trując nas jadem 24h, przez 365 dni w roku. Masz wolność wyboru, gdzie pojedziesz, jak pojedziesz, z kim pojedziesz i co z tego wyciągniesz. Przestaniesz jeździć samochodem na siłownię, aby tam popedałować pod dachem w klimatyzacji na rowerku spiningowym, bo po co? lepiej dać nura w bezkres lasu. Zmień gacie w domu i wskakuj na rower i poczuj wolność. Styraj się w terenie i nie pozwalaj aby social media kradły twój czas, a cały świat sztucznych informacji Ci go zajmował. Rower stanie się twoim mieczem, którym zgładzisz tę czasochłonna kreaturę. To mój skrót do adrenaliny, euforii, radości.
By oczyścić
W każdym z Nas zbierają się złe emocje i złe informacje, czy to z pracy, czy z kontaktów miedzy ludzkich, niepowodzeń lub konfliktów. Często przenosimy je na nasze rodziny mimo że nie są one niczemu winne, cierpią przez Nasz świat. Kolarstwo jest dla mnie formą oczyszczenia z tego bajzlu. To tak jak bym budował wysoki mur wokół moich wszystkich problemów podczas jazdy, z każdą minutą i każdym kilometrem dokładam kolejne cegiełki do tego muru i gdy już kończę jechać wtedy mur jest ukończony, gdy zatrzymuje rower podnoszę głowę do góry. Jest to moment kiedy wrzucam granat w sam środek obmurowanych moich problemów i znikają one tak jak by ich nigdy nie było, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.