Idź na rower będziesz „ciacho” :). DIETA!  powinienem być żółty

Idź na rower będziesz „ciacho” :). DIETA! powinienem być żółty

22 sierpnia 2017 0 By marek

Powinienem użyć w tytule nie DIETA, a dieta odchudzającą, bo przecież wszystko jest jakaś dietą jedzenie w KFC też,  od nas zależny jaką, w dzisiejszym świecie jesteśmy bombardowani ogromną ilością diet odchudzających z pudełka i bez pudełka. Nie bójcie się pomogę wam niczym Kaszpirowski i przedstawię moją dietę cud. Wpis ten będzie o odchudzaniu i moim sposobie na nie lub jego braku.

Zanim pomyślałem o pierwszym triathlonie nie posiadałem jeszcze roweru szosowego, miałem jakieś MTB w piwnicy które drzemało przez cały rok pod coraz to grubszą warstwą kurzu. Tak jak ten kurz na rowerze rósł również mój brzuch otrzymując coraz nowsze warstwy izolacyjnej tłuszczowej. Jedzenie w biegu miedzy pracą, a uczelnią sprawiło że na wadze zbliżyłem się do magicznej bariery 100kg przy wzroście 188. W moim przypadku nie było mowy o diecie odchudzającej, moja silna wola w tej materii nie istniała, to tak jak bym się urodził z zaprogramowaniem za żarcie bez trybu awaryjnego z ciągłym otwieraniem gęby, albo żeby jeść albo żeby mówić. Na rynku istniała wtedy oczywiście już dość solidna ilość diet, najpopularniejsza była dieta Kwaśniewskiego, trochę inna niż świadczą o tym wszędobylskie obecnie pijackie memy 🙂 była to dieta kapuściana, jedyne jak bym był w stanie zbliżyć się do tej diety to zjedzenie Kapuśniaku raz w tygodniu, jednak kapustę trzeba było jeść codziennie i tylko kapustę, oczywiste więc że nawet nie podjąłem rękawicy.

Muszę schudnąć. Tylko jak to zrobić żeby nie ograniczyć jedzenia? Żeby ilość kęsów i przełknięć zgadzała się z tym co do tej pory. Może spróbuję trochę zmienić to co jem i ograniczę nocne żarcie chipsów i pizzy na rzecz, wcześniejszej kolacji, to akurat się udało, ale nie było rozwiązaniem problemu. Dieta CuD nie będę jadł mniej, ale będę spalał to co pożarłem, jeśli lubię jeść to będę jadł, stanę się piecem hutniczym dla przyjętych kalorii. Po rozmyślaniach i poszukiwaniach genialnego spalacza padło na rower. Szybki zakup pierwszej szosówki i jazda, nie regularna bez żadnego planu, bez liczenia kalorii, BMI, poziomu tkanki tłuszczowej, na rowerze byłem raczej jak zasapane prosie szarpiące się w każdą stronę, ale jedno było ważne że mi si to podobało. Urzekała mnie ta wolność i możliwość pojechania to tu to tam. Waga trochę spadła, ale też dokładnie tego nie pilnowałem, nie wiem ile i w jakim czasie, ważne że czułam się lepiej. Czułem że chce jeździć więcej i więcej, a jak jeździsz coraz więcej to zaczynasz chcieć wiedzieć jak jeździsz, jak szybko, jak daleko, z jakim tętnem i najważniejsze w odchudzaniu ile spalasz kalorii. Zakup pierwszego zegarka sportowego i już wiedziałem jakie tętno, tempo, kilometraż i najważniejsze ile kalorii spalam.

No to zaplanowałem. Mam schudnąć najlepiej jak najszybciej, heh, co tam od razu, ale nie zmniejszając swojej miski, lepiej by było gdybym mógł ja zwiększyć.  Powicie niemożliwe, plan wyszedł mi taki, żre co chce, ale wtedy więcej jeżdżę, liczba spalonych kalorii ma być większa niż tych pochłoniętych najlepiej o kilka set dziennie. Nie liczyłem dokładnie, co do zjedzonej kalorii każdego posiłku, ale miałem przeznaczone 500 kcal na śniadanie, 1000 kcal na obiad i 500 kcal na kolacje. To moje spoczynkowe 2000 kcal. Jeśli byłem na rowerze i spaliłem 1000kcal to mogłem zjeść dodatkowe 1000 kcal lub wypić 4 piwa. Oczywiście lepiej zwracać uwagę na to co się je i tu z pomocą dalej przychodził rower. Jak to?

Powinienem być żółty i to nie dla tego że sikam pod wiatr 🙂 a dlatego że… Kalorie to kalorie jednak mocy ni ma, powyższe co napisałem o kcal ma tylko trochę, sensu, chociaż dla dietetyków pewnie w ogóle nie ma. Kosmici. Po tym jak zacząłem jeździć regularnie trasy po kilkadziesiąt km kilka razy w tygodniu, wiedziałem już że cześć kalorii nie ma sensu, weźmy na to chessa z MCdonalda wiecie tego pysznego co ma 300kcal i zawsze się do was uśmiecha wołając „Wciśniesz jeszcze jednego”. Jeśli w dzień macie spalone 1000 kcal + 2000 kcal spoczynkowego to możecie zeżreć 10 chessów (oczywiście nie polecam) i tylko teoretycznie, bo spróbujcie zjeść ich kilka i zacząć jechać, po chwili noga nie podaje i nie ma jazdy na odcięciu, to co dzieje się wtedy z żołądkiem jest jeszcze mniej przyjemne. Im więcej jeździsz tym bardziej szukasz węgli w naturalnych pokarmach, które nie są uwalniane do krwi niczym wybuch bomby, a raczej powoli dają ci energię na dłużej. Ja jem ryż, mogę go jeść ze wszystkim i o każdej porze jem go tak dużo że powinienem być żółty i mieć skośne oczy. Ryż z warzywami katuje całą zimę, dodatkowo wafle ryżowe i ryż z mięsem, potrafię zrobić czasem makaron z mięsem i dodać do tego ryż, jak nie jem ryżu to jem makaron. Ważne aby nie obżerać się na noc węglami, lepiej lądować z rana, a do wieczora spalać. Utrzymanie kilku set kalorii na minusie dziennie szybko da efekty spadku masy ciała, pierwsze kilogramy lecą od razu, później następuje spowolnienie spadku wagi, ja zszedłem do 75 kg i jest to waga optymalna, w żadnej innej nie będę się czuł tak dobrze.

Trochę inaczej ma się dieta gdy już zaczynasz jeździć wyczynowo, ale o tym później, teraz idę na moją porcje akurat makaronu, dzisiaj rozjazd.

PS. Najważniejsze abyś w rowerze znalazł przyjemność z zjazdy wtedy waga będzie spadać, a dopamina i endorfiny zadbają o ciągłość procesu odchudzania, ważne że już po pierwszym utraconym kilogramie będziesz czuć się jak „ciacho”.

jedź do góry